Pierwsze nasze spotkanie przed wielu laty nie należało do udanych. Na szczęście należał do osób, które potrafią się przyznać do błędów, przeprosić i porozmawiać. Zatem dalej było już dużo lepiej.
Pamiętam, jak nieśmiało poprosił mnie bym poprowadziła zabawę urodzinową dla córki Marysi. Do dziś wspominam wspólne tańce. Muzykę puszczaliśmy z magnetofonu kasetowego.
Kiedy wznowiony został kwartalnik „Eleuteria”, Jerzy pisał – zawsze na czas – świetne artykuły. Są dostępne w archiwum www.eleuteria.oaza.pl. Zawsze można było na Niego liczyć, nawet kiedy nie było długiego czasu na napisanie.
Spotykaliśmy się wielokrotnie na pielgrzymkach KWC w Polsce i za granicą. Był pielgrzymem, który docierał tam gdzie trzeba. Ludzie słuchali jego świadectwa wiary i wszędzie przyjmowali Go z otwartymi rękoma.
Pamiętam, jak kiedyś zadzwonił do mnie, wierząc, że to ja właśnie mu pomogę w rozwiązaniu trudnego pytania konkursowego. Wygrał wtedy fajną nagrodę.
Zawsze pamiętał o moich imieninach. Życzenia składał niekonwencjonalne i na bogato.
Był cały czas w ruchu, wysyłał pozdrowienia raz z Ukrainy, raz Czech innym razem z Betlejem lub Neapolu. Czasami wysyłał pytanie „na cito” czy może nie znam kogoś (w tej części świata) bo on tam właśnie jest i szuka kawałka podłogi do spania.
Od wakacji 2018 Jerzy regularnie przyjeżdżał jako wolontariusz na Kopią Górkę. Zawsze to miejsce było dla Niego ważne, zwłaszcza figura Niepokalanej, przy której dokonał się cud wyzwolenia Go z nałogu nikotynizmu.
Ostatni wpis na Messengerze, jaki odebrałam od Jurka na dzień przed śmiercią, związany był z jego kolejną wyprawą: wysłał mi mapkę z zaznaczonym miejscem, gdzie właśnie odpoczywa. Miałam nadzieję, że po powrocie powysyła mi śliczne fotki z wodospadem w tle.
Wierze, że wstawia się teraz za wszystkimi członkami i kandydatami KWC w niebie. Cieszę się, że mogłam przez kawałek życia iść, znając Jurka Papiernika.